Dzień 30, ostatni – my winner

Dzień ostatni
Dystans: 12 km

Sponsorami kilometrów dobra w tym dniu byli:Agata i Jadwiga oraz Pracownicy PT KRUS w Hrubieszowie

Piszę podsumowanie choć dzień się nie skończył. Piszę o ostatnim dniu, choć zbiórka nie skończona a i do domu kawał drogi.

Ostatni dzień zaczął się jak u Hitchcocka- od trzęsienia ziemi a później było gorzej. Pojechałem spokojny na dworzec autobusowy. Mam bilet, też na rower więc pojadę. Tuż przed wejściem obsługa powiedziała, że rower niezapakowany w kufer (!) nie pojedzie. Co się naprosiłem, nabłagałem… nic. Zostało 60 km i 7 godzin do odlotu. Wsiadam i jadę, mając w pamięci wczorajszy autostradowy koszmar. Po 10 km docieram.. na plażę. Nie da się iść, a co mówić o jechaniu. Inny wariant pokazuje 5 godzin drogi z podjazdem na 800 metrów. Dramat… poddaje się.

Sztab w tym czasie organizuje akcję ratunkową. I przyszedł pomysł. Dojadę do autostrady i będę łapał stopa. Dotarłem. Po dwóch km znalazłem zatokę. Stoję, macham i nic.. jest jeszcze Uber. I to był strzał w dziesiątkę! Po 20 minutach pojawia się Rafael. Gdy widzi mój rower, łapie się za głowę. „Nic z tego, szef mnie zabije w pracy jak zobaczy brudny samochód. On jest za duży, nie zmieści się” Proszę, błagam i jest! Udało się:) Jedziemy. Zaczynamy gadać. On po hiszpańsku, ja po angielsku. Możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało:) oczywiście pochwaliłem się wyprawą i tu mały szok – Rafa otwiera schowek i wyciąga.. zimne, małe piwo! aż się popłakałem:) świetny człowiek, dobry człowiek.


Dotarłem na lotnisko. I tu kolejny problem, jak zapakować rower. 3 km od lotniska jest decathlon. Ale trzeba iść wzdłuż autostrady, wracać z tym pudłem a i to nie jest pewne, że dadzą. Poza tym czas… Ok, pakujemy na lotnisku. No i pech! Przednie koło nie chce się odkręcić. Kombinujemy, kręcimy.. nic. Ok pakujemy z tym kołem. Zrobione. Bagaż wygląda pokracznie ale jest.


Teraz Msza. W waszych intencjach. Chwila oddechu


No i odprawa (już pominę problemy techniczne z aplikacją i biletem). Czy tak zapakowany rower przejdzie? Facet na odprawie kręci nosem… więc bez ogródek idzie argument z wyprawą. Działa! Idziemy na taśmę dla special baggage i… zonk. Rower się nie mieści.. matko jedyna, każą odkręcić koło. No i zaczynam historię od nowa. Działa! Pojawia się miła Pani, która prowadzi mnie zakamarkami lotniska. Po drodze pyta o wyprawę i jak mantra powtarza: „you are winner”. Gadamy o tour de France, o jej dzieciach, o Zuzi. Gada się nią fantastycznie. W międzyczasie rower poszedł. Uff Miła Pani też Kontrola bezpieczeństwa, gate a na niej… Pani, która wita mnie słowami : „my winner”. Tak, jestem winner. Z takim uczuciem opuszczam Hiszpanię i kończę tę wyprawę. Najlepsze uczucie

 

No coś pięknego spotkało mnie dziś na lotnisku ! (w Warszawie)

Sztab, bez którego zginąłbym i przepadł marnie, chlebem, solą, piosenką i nie tylko zrobił coś takiego!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.