Dzień 18 Deszcze niespokojne i szprycha

Dzień 18
Dystans: 165 km
Mam poczucie, że dziś można było wycisnąć duuużo więcej. Ja zrobiłem, co mogłem:)
Zaczęło się od zimnego poranka, tylko 12 stopni. Brrrr! No i od odkrycia, że po wczorajszych wertepach pękła szprycha. A że zapomniałem wziąć zapasowe, to czekała mnie wizyta w Burgos. Po 300 m podjazdu moim oczom ukazała się potężna burzowa chmura. A do celu miałem 20 km. Włączyłem 6 bieg, turbodoładowanie do nóg i w 35 minut byłem na miejscu. W serwisie okazało się że nie mają takiej szprychy. Szybka akcja, telefon i jest! W innym sklepie mają, z tym że za 30 minut sjesta. Miły pan mówi, że jeśli zdążę dojechać w 15 minut to zrobi przed przerwą. Wpisuje trasę w Google maps, czas dojazdu 25 minut. No to długa! I się zaczęło. Burza, która wisiała w powietrzu, jakby tylko czekała na to kiedy ruszę. Minutę po starcie, wystartowała i ona. Grzmiało, wiało i lało. Pędziłem przez miasto jak szalony, ludzie to musieli sobie o mnie pomyśleć 😀 zdążyłem. Naprawa się udała
Po wyjeździe z Burgos kolejna atrakcja – grad. I godzina w plecy… strasznie to frustrujące, gdy wiesz, że masz siłę, dobrze się czujesz a nie możesz pokazać tego, na co cię stać. Ta wyprawa uczy mnie, chyba pokory. Akceptuję to. I robię swoje.
A później (po waszych modlitwach) słońce i przyjemne +30 stopni. I piękny wieczór w Carrion de Los Condes. Pojawiłem się tam zupełnie przypadkiem (trzeba było odbić od mojej trasy) ale wiem, że nieprzypadkowo się tam znalazłem. Piękny kościół i gra na organach (jest na filmiku). I drugi kościół obok albergue (taki caminowy nocleg) w którym trwała właśnie Msza. A po niej błogosławieństwo pielgrzymów. Przy okazji pogadałem z dwoma Polakami: Bartkiem księdzem z Lubina, idzie z Burgos i Slawkiem, po raz czwarty na camino. W ogóle czuć już atmosferę camino. Sporo ludzi z plecakami. Co chwilę słychać „buen camino!”. Ludzie z każdego zakątka świata: Chiny, USA, Argentyna, Australia, Rosja. I ksiądz na rowerze z Polski, którego camino nie ma pieczątek, pielgrzymkowych noclegów. Chyba nie ma też głębokich przemyśleń i duchowych uniesień. Jest po prostu walka. O kilometry, o pieniądze, o Zuzię:)
Jedną rzecz sobie dziś uświadomiłem podczas tej ulewy. Jadąc zmoknięty jak kura wiedziałem, że chcę tu być. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem (a właściwie po deszczem:p) w życiu nie zamieniłbym tej chwili na Grecję, Dubaj, inne lasy minute czy all inclusive. Jestem cholernie zmęczony, bolą mnie kolana, mięśnie, uszy od okularów nawet smierdzę wchodząc do restauracji od tego potu i jestem mega szczęśliwy! Nie chodzi nawet o widoki, przeżycia, spotkania. Po prostu widzę w tym sens. I to jest to, co lubię!
Długo dziś. To będzie jeszcze
Trwają licytację na fampejdzu „rowerowedobro”. Zetknąłem i np taką koszulka reprezentacji Polski jest już za 1050 zł! To jakiś kosmos! Ależ jesteście fajni! Ale ja ja Was lubię! I dziękuję wam:) dzięki sponsorom kilometrów dobra. Dziś Kubie:) za poprzednie dni Tomkowi Dziawolikowi z rodziną, Ewie i Danielowi, Ewie z Warszawy. Jesteście wspaniali!
Przepraszam że mało odpisuje na wiadomości i komentarze. Jadę. A jak nie jadę to jem
Postaram się kiedyś odpisać na wszystko.
Na dziś wystarczy. Rozpisałem się
Kończę niezmiennym- dobrej nocy dobrzy ludzie

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.