Dzień 27
Dystans: 180 km
Siedzę i patrzę w niebo. Księżyc idzie do pełni. Mnóstwo gwiazd. Słychać świerszcze czy coś tam takiego I szum samochodów z pobliskiej autostrady. Romantycznie, co nie? Fajnie tak, prawda?
Pewnie, że fajnie! Tyle, że na to fajnie składają się dziś mordercze gorąco, wiatr, który od Sevilli jest przekleństwem i drogi w remoncie przez które dziś skazany byłem na szutr i piasek. I jak sobie myślę, że jutro ten wiatr ma mi towarzyszyć przez 130 km (tyle zostało do Marroqui) to aż mi się nie chce. Powiecie, to może nocą trzeba jechać? Ba! Wieje teraz, że ho ho! No ale to nic. Jestem tak blisko, że choćbym miał płuca wypluć i Panu Bogu jak patriarcha Jakub, żebro przetrącić, to ja tam dojadę!
Były też fajne momenty, jak kawa w Sevilli z Kariną. Dzięki za ten czas i powodzenia w tym co robisz!
Dziękuję za kilometry dobra. Za wczoraj – Alicji I za dziś mojej rodzince: Mami Gosi, siostrze Ewie, jej mężowi Bartkowi, ich dzieciom Oliwce i Karolowi. Do tego zacnego grona przyłączył się i pies – Aramis
Jutro chcę dotrzeć na Gibraltar. To będzie – przy tych warunkach- szalenie trudne zadanie. Proszę Was o wsparcie:)
I dołączcie jeszcze do licytacji ba fampejdzu rowerowedobro. Jutro kończymy:)
A za dziś, za wszystkie komentarze, wiadomości i modlitwy baaardzo wam dziękuję
Dobrej nocy dobrzy ludzie